Archiwum Polityki

Jacek Rostowski. Fachowiec kiedyś bezpartyjny

Mimo że żadnego sportu nie uprawia, świetnie nauczył się grać w drużynie.

Marek Borowski, były minister finansów, pamięta, jak premier po raz pierwszy prezentował Jana Vincenta-Rostowskiego (vel Jacka Rostowskiego) parlamentarzystom. – Jako angielskiego bezpartyjnego ekonomistę – mówi. Szybko okazało się, że zamiast angielskiej flegmy, minister ma temperament, o który nikt go w Sejmie nie podejrzewał. Dziś już każdy wie, że jeśli Rostowski wejdzie na sejmową trybunę, na pewno przyłoży opozycji. Głównie zresztą PiS.

Został ministrem finansów nie będąc członkiem Platformy Obywatelskiej. Po dwóch latach poprosił przewodniczącego Donalda Tuska o przyjęcie do partii. Skończył się czas bezpartyjnych fachowców?

Trudny przeciwnik

Siadając na ministerialnym fotelu, Jacek Rostowski brał robotę, która zapowiadała się na względnie łatwą. Platforma nie szła do władzy, aby przeprowadzić wielkie reformy, ale by ludzie odetchnęli od PiS. Dla ministra finansów miało to oznaczać, że wydatki będzie raczej przystrzygał, niż drastycznie obcinał, a główny wysiłek skieruje na to, by przedłużyć okres koniunktury. Dzięki niej gospodarka miała powoli sama wyrastać z deficytu, a Rostowski mógłby spokojnie co drugi weekend spędzać z rodziną w domu w Londynie. Żona i dorosłe już dzieci cały czas mieszkają na Wyspach. Kryzys wywrócił te kalkulacje do góry nogami.

Gdybym wiedział, co mnie czeka, nie wiem, czy zgodziłbym się na objęcie ministerialnej teki – mówi dziś Rostowski. To kokieteria. Jeśli czegoś nie wiedział, to tego, jak bardzo polityka okaże się pasjonująca. Angielski dżentelmen, który miał być najsłabszym, bo bezpartyjnym, ogniwem rządu, okazał się dla liderów Prawa i Sprawiedliwości najtrudniejszym przeciwnikiem.

Najpierw próbował podbić nienagannymi manierami Aleksandrę Natalli-Świat, główną specjalistkę PiS od gospodarki – opowiada poseł SLD.

Polityka 1.2010 (2737) z dnia 02.01.2010; Kraj; s. 37
Reklama