Subsaharyjska Afryka zmienia oblicze, od Ghany po Tanzanię modernizuje ją nowa generacja przywódców. Szczególnie wielkie wyzwania stoją przed liberyjską prezydent Ellen Johnson-Sirleaf. Jest pierwszą kobietą w historii Afryki, która wygrała wybory prezydenckie. To niebywałe zwycięstwo odniosła w 2006 r. W kampanii wyborczej prócz setek koszulek, nalepek i siatek na zakupy rozdawano także – głosowano w porze deszczowej – kurtki przeciwdeszczowe z napisem „Nawet deszcz nie zatrzyma Ellen”. Wygrywając obiecała, że zniszczoną wojną domową Liberię postawi na nogi w ciągu kilku lat.
W 2010 r. – ostatnim przedwyborczym – panią prezydent czeka ważny moment próby. Zgodnie z obietnicami musi skutecznie zwalczać powszechną korupcję i znaleźć pomysł na doprowadzenie do pojednania między dawnymi wrogami, którzy jeszcze kilka lat temu mordowali się w krwawych rzeziach. Musi dalej organizować pomoc setkom tysięcy ofiar, które przeżyły niedawny horror – w wojnie prowadzonej przeważnie przez dzieci-żołnierzy zginęła jedna dziesiąta z 3 mln Liberyjczyków, według najostrożniejszych szacunków ponad połowa kobiet została zgwałcona. Musi wreszcie zbudować mosty, sieć energetyczną i wodociągi oraz ściągać inwestycje zagraniczne, by wyprowadzić kraj na gospodarczą prostą. Jeśli energiczna 71-letnia Ellen Johnson-Sirleaf, absolwentka Harvardu i była bankierka, nie straci dotychczasowej werwy i zdoła spełnić choć niewielką część swoich ambitnych zamierzeń, zostanie zapamiętana jako jeden z najwybitniejszych afrykańskich przywódców nadchodzącej dekady.
Będzie o tyle łatwo, że Liberia tradycyjnie zajmuje w Afryce miejsce szczególne, to pierwsza republika na kontynencie, założona jeszcze w latach 40.