Archiwum Polityki

Sportowcy. O krok od medalu

To właśnie oni mają sprawić największą radość polskim kibicom.

Justyna Kowalczyk: Mistrzyni

Piętnaście – odparowała poirytowana kilka miesięcy temu na konferencji prasowej, słysząc kolejny raz to samo pytanie: ile medali zamierza przywieźć z igrzysk olimpijskich w Vancouver (luty 2010 r.). Każdy, kto ją choć trochę zna, wie, że chciałaby wygrać, ile się da. Niczego nie zaniedbała. Pół roku trenowała, jak zwykle, jak szalona, z mozołem przeciągając granicę własnych możliwości.

Początek tego sezonu w Pucharze Świata miała mieć spokojny, bez zrywów. Wszystko zgodnie z planem, tak by osiągnąć szczyt formy na drugą połowę lutego, gdy na olimpijskich trasach będą do wzięcia medale. A tu już w drugim pucharowym występie, pod koniec listopada w Kuusamo, Justyna Kowalczyk wygrała sprint – konkurencję, w której nigdy nie jest faworytką. Bo z reguły po starcie zostaje za rywalkami. – Trasa w Kuusamo jest jedyna w swoim rodzaju. Metę poprzedza długi podbieg, a ja właśnie na podbiegach jestem najmocniejsza. Zaatakowałam i odrobiłam stratę. Ale mimo wszystko wygrana mnie zaskoczyła – mówi.

Trasy na igrzyskach się jej nie podobają. Wprawdzie wygrała tam w styczniu 2009 r. pucharowy bieg na 15 km, ale najgroźniejsze rywalki akurat wtedy wzięły sobie wolne. Dla Kowalczyk, podwójnej mistrzyni świata z Liberca (luty 2009 r.) i zdobywczyni Pucharu Świata, im dłużej pod górę, tym lepiej. A w Whistler, gdzie odbędą się olimpijskie biegi, podbiegi są krótkie i strome, przewaga zdobyta tylko na nich może nie wystarczyć. Co gorsza, na trasie jest sporo zjazdów i zakrętów, których Kowalczyk też nie lubi. – Wszystko przez to, że zaczęła biegać późno, jako 14-latka. Technika biegu Justyny jest bez zarzutu, ale miewa kłopoty z przenoszeniem środka ciężkości, brakuje jej luzu podczas zjazdów.

Polityka 1.2010 (2737) z dnia 02.01.2010; s. 102
Reklama