Zastanawiałem się długo, czego życzyć czytelnikom „Polityki” na ten 2010. Chyba tylko „dosiego roku”, gdyż staropolski „si” to „tamten”, „ów”, chodzi więc po prostu, żebyśmy dożyli do 2011, czyli jakoś przetrwali ten 2010. „Szczęśliwego” w żadnym przypadku, gdyż nie chcę wyjść na naiwnego głupca, skoro żadne znaki na niebie i ziemi (na ziemi w szczególności) tego nie zapowiadają. Wręcz odwrotnie – wszystko po trochu parszywieje. I nie chodzi tu wcale o to, że z każdym dniem, cóż dopiero o roku pisać, coraz bliżej do dziury w piachu. Nie, symbolem nadchodzących lat są dla mnie ci, mający niestety z roku na rok coraz więcej do powiedzenia, ponurzy kretyni, którzy chcieliby ten świat uporządkować, zhigienizować i uczynić nieprawdopodobnie moralnym i bezpiecznym.
Symbolem takiego kretyna jest dla mnie terrorysta-uszczęśliwiacz nawołujący do wprowadzenia wszędzie zakazu palenia tytoniu. Terrorysty-uszczęśliwiacza nie obchodzi, że można by w jednych knajpach zakazać, w innych zezwolić, żeby wilk był syty i owca cała, dać normalnie żyć. O nie! Przecież on dba i o moje zdrowie. Chciałby, żebym był coraz to higieniczniejszy, bardziej sterylny, miał płuca czyściutkie, a palce, w których trzymam szluga, różowiutkie jak pupcia niemowlęcia. Czy ja tego chcę, to go już nie obchodzi. Wtłacza mnie do swojej matrycy z najgłębszą pogardą dla moich gustów, marzeń, przyjemności, a choćby i słabości oraz tego elementarnego faktu, że to moje płuca i wara mu od nich. I niech mi jeszcze nie wmawia, że truję innych, gdyż nikomu, a niepalącym w szczególności, nie każę ze mną przestawać i nikogo nie ciągnę na siłę do lokali z dymkiem.
Ten obrzydliwy kretyn jest jednak, jako się rzekło, symbolem tylko, jednym z wielu przedstawicieli mnożącego się gatunku nienawistników, tępicieli ludzkiej wolności i intymności.