Najpierw Afganistan, później Irak, teraz Jemen – 23-milionowy kraj na południowym krańcu Płw. Arabskiego awansował na nowy matecznik Al-Kaidy. Tam zwerbowano i wyszkolono Nigeryjczyka, który w dzień Bożego Narodzenia usiłował wysadzić samolot nad Detroit, stamtąd ma też pochodzić nowe pokolenie terrorystów, którzy szykują się do ataków na cele w Ameryce i Europie. Tak sądzą przynajmniej zachodni przywódcy, którzy na koniec stycznia zwołali do Londynu specjalny szczyt w sprawie Jemenu.
Jemen od lat jest na radarze speców od terroryzmu (tam doszło do ataku na niszczyciel USS „Cole”, zapowiedzi zamachu na WTC), ale tamtejsi fundamentaliści skupiali się w ostatnich latach na porywaniu zachodnich turystów dla okupu. Atak na amerykański samolot to ich pierwsza operacja zagraniczna. Rozkwitowi miejscowego oddziału Al-Kaidy sprzyja słaby jemeński rząd i niekończąca się wojna domowa, targająca krajem.
Jemen będzie sprawdzianem dla Baracka Obamy. Po fali krytyki za nieudaremnienie zamachu amerykański prezydent musi teraz dowieść, że potrafi być dla terrorystów równie twardy jak jego poprzednik, nie sięgając jednocześnie po jego metody. Zamiast najeżdżać Jemen, Obama chce dozbroić i doszkolić tamtejszą armię, by to ona zlikwidowała ośrodki werbunkowe i szkoleniowe Al-Kaidy.