Archiwum Polityki

Wszyscy na jednego

Polityka jednego dziecka może wydawać się barbarzyńska. Ale coraz więcej Chińczyków uważa ją za słuszną.

Pani Jin Yani z prowincji Hebei na wschodzie Chin zaszła w ciążę. Niestety, w tamtym roku skończyły się limity urodzeń w jej prowincji, więc lekarze, na polecenie urzędników z komitetu kontroli urodzeń, spędzili płód w dziewiątym miesiącu ciąży.

Mieszkająca w sąsiedniej prowincji Wang Ying ubiegała się o stanowisko prokuratora. Szczęśliwie przeszła wszystkie procesy rekrutacji, ale posady nie dostała. Skrupulatni urzędnicy prokuratury ustalili, że urodziła dziecko kilka miesięcy przed ślubem, co jest rażącym naruszeniem przepisów o planowaniu rodziny. Wang wytoczyła państwu proces, ale szanse na wygraną ma raczej niewielkie. Niedoszła prokurator, podobnie jak nieszczęsna pani Jin z Hebei, padła ofiarą restrykcyjnej polityki kontroli urodzeń. W Chinach wprowadzono ją 30 lat temu.

Demografowie nie potrafią oszacować, ilu obywateli liczyłoby Państwo Środka, gdyby nie sięgnięto wtedy po plan ograniczania przyrostu naturalnego. Według niektórych trzy dekady żywiołowej prokreacji to 400 mln kolejnych Chińczyków i dziś w sumie byłoby ich przeszło 1,7 mld. Ale i bez owych 400 mln Chiny są najludniejszym krajem świata, widać to na każdym kroku. Po spacerze ulicą Nankińską w Szanghaju czy deptakiem Wangfujing w Pekinie warszawskie Aleje Jerozolimskie w godzinach szczytu wydają się niemal puste, a bloki, czy raczej mrówkowce, w chińskich metropoliach rzadko mają mniej niż 20 pięter.

Jak rodzić? Późno, rzadko, mało

Polityka jednego dziecka wcale nie jest wymysłem Mao Zedonga. Gdy kierował Komunistyczną Partią Chin w latach 1954–1959, do problemów demograficznych podchodzono zupełnie inaczej. Wielki Sternik odrzucał maltuzjańskie teorie wieszczące niebezpieczeństwo przeludnienia jako burżuazyjne i twierdził, że duża populacja to duża produkcja (zaraz po wojnie w Chinach żyło ledwie 600 mln ludzi).

Polityka 2.2010 (2738) z dnia 09.01.2010; Świat; s. 74
Reklama