Archiwum Polityki

Znak krzyża i inne znaki

Po doświadczeniach 2009 r. biskupi pytają: jeśli nie na krzyżu, to na czym budować Europę? Ależ od stuleci budujemy ją także na innych wartościach niż chrześcijańskie.

Przyszłość chrześcijaństwa w Europie nie zależy od tego, czy w salach lekcyjnych wiszą krzyże lub krucyfiksy. Przyszłość chrześcijaństwa zależy od samych chrześcijan. Od tego, co robią i mówią pod znakiem krzyża. Znany katolicki filozof Nikolaus Lobkowitz, choć krytyk wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie pani Soile Lautsi przeciwko państwu włoskiemu (z października 2009 r.), słusznie wskazuje na Amerykę. Tam w instytucjach publicznych, włącznie ze szkołami, żadne symbole religijne nie mogą być eksponowane, bo obowiązuje ścisły rozdział państwa od religii. A jednocześnie USA to kraj, gdzie życie religijne kwitnie najbujniej w całym świecie zachodnim. Bo poza instytucjami publicznymi ta sama amerykańska konstytucja pozwala wszystkim korzystać z wolności wyznania.

W Europie prawo unijne i prawa narodowe też gwarantują i chronią wolność religii. I kto chce, może działać na tej niwie bez ograniczeń. A jeśli, to z takimi, jakim podlegają wszystkie inne organizacje. Trudno jednak, by wierzących zachęcało do religijnych praktyk neutralne światopoglądowo państwo. To nie jego zadanie, bo czas teokracji w Europie minął. To jest zadanie Kościołów i religii, które z końcem sojuszu ołtarza z tronem się pogodziły. Przynajmniej werbalnie. Póki więc mamy w Europie demokrację, to piłka jest po stronie wiernych i ich liderów. Jak mogą ją zagrać?

Trzy scenariusze dla religii w Europie:

Separacja.

To schodzenie do katakumb, jak w wielu krajach Europy Zachodniej. Nie żeby się kryć przed prześladowaniami, lecz by się trzymać ze sobą, dzielić wiarą i związanym z nią stylem życia, odpocząć od tego, co dominuje, a z czym czasem z perspektywy katakumb trudno się pogodzić, np.

Polityka 3.2010 (2739) z dnia 16.01.2010; Ogląd i pogląd; s. 30
Reklama