Archiwum Polityki

Rozmyślania białego człowieka nad Pyramid Lake

Biały Człowiek zada wiele pytań w sprawie losu Indian Pajutów, niewiele zrozumie i wstyd mu będzie za te wszystkie pytania, bo w końcu jest tylko Białym Człowiekiem.

Amerykański Sen: czym on dla was jest? Pytać o to Indian, czy raczej nie wypada? I to nie bogate plemiona z Kalifornii, właścicieli kasyn, którzy na życzenie gubernatora stanu gnębionego kryzysem są w stanie (chichot historii) na poczekaniu wypisać czek na miliard dolarów. Ale pytać Pajutów z pustynnej Newady, plemię nomadów, którzy wybrali Pyramid Lake – jezioro tak piękne, że wypala dziurę w aparacie poznawczym – za środek swojego świata na tysiące lat przed tym, jak nad Nilem zaczęto stawiać pierwsze piramidy. Pytać plemię, które od chwili, gdy ze wschodu zaczęła napływać fala białych osadników, demonstrowało konsekwentnie, w jak głębokim poważaniu ma imperatyw sukcesu, postępu i całą tę cywilizację.

Amerykański Sen? – zastanowi się Buck Sampson, dwieście kilo żywej indiańskiej materii, i ryknie śmiechem. Buck jeździ po kraju i zbiera szczątki Pajutów i Szoszonów – to, co wykopią robotnicy kładący drogi, które wiodą wzdłuż pradawnych indiańskich szlaków, stawiający wieże telefonii komórkowej na pozostałościach indiańskich osad i cmentarzy – żeby pochować je, jak należy.

Pojęcia nie mam, to sen Białych, mówi Buck. Tych, którzy ukradli naszą ziemię, zabili naszych wodzów, zgwałcili nasze kobiety, pozbawili prawa do polowania i łowienia ryb i wsadzili do rezerwatu. He, he! Amerykański Sen? Dwa samochody w garażu? Pałac na wzgórzu? To dla mnie rzeczy bez znaczenia. Tu była nasza ziemia. Tu był nasz sen. Skończył się. Został ukradziony.

Powiem ci, jakie jest moje marzenie – Indiańskie Marzenie – ciągnie Buck. Chciałbym, żebyśmy mogli zapolować na jelenia. Nie tylko w rezerwacie. Żebyśmy mogli zbierać orzechy piniowe nad Virginia City – jak kiedyś, kiedy były naszym głównym pożywieniem. Ruszaliśmy całymi rodzinami w góry, nawet na dwa miesiące.

Polityka 3.2010 (2739) z dnia 16.01.2010; Na własne oczy; s. 92
Reklama