Archiwum Polityki

Biedni w bogatym towarzystwie

Minister pracy Jolanta Fedak nie chce kończyć reformy emerytalnej, woli ją zdemontować. Projekt stosownej ustawy trafił już do konsultacji społecznych. Zawiera on dwa pomysły, z których jeden jest fatalny, ale nad drugim warto się głęboko zastanowić.

Ten pierwszy zakłada, że jeśli uzbieramy w obu filarach (ZUS i OFE) na starość tyle, by wysokość przyszłej emerytury wynosiła co najmniej dwukrotność obecnego świadczenia minimalnego (czyli około 1300 zł emerytury), to nadwyżkę, zgromadzoną w ofe, będziemy mogli wydać nawet na głupstwa.

Pomysł jest zły, ponieważ „produkuje” przyszłych kandydatów do świadczeń z opieki społecznej. Za emeryturę w wysokości 1300 zł nie da się żyć godnie. My, Polacy, na starość oszczędzamy za mało i obiecywanie, że – mimo to – część naszych emerytalnych oszczędności będziemy mogli wydać, uważam za nieodpowiedzialne.

Pomysł drugi jest rewolucyjny. Jego istotą jest rezygnacja z powołania zakładów emerytalnych. To one miały przejmować z ofe nasze pieniądze i wypłacać emerytury (z drugiego filara) od chwili, gdy zakończymy pracę. Projekt nowej ustawy mówi, że to, co zebraliśmy w drugim filarze, z powrotem wędrowałoby do ZUS i to on wypłacałby nam jedno świadczenie.

Wadą PTE (powszechnych towarzystw emerytalnych), które zarządzają funduszami emerytalnymi, jest to, że za drogo nas kosztują. Tak naprawdę nie są zainteresowane pomnażaniem naszych pieniędzy, ponieważ ich zyski nie zależą od efektywności, zarabiają świetnie nawet wtedy, gdy my tracimy. W dodatku aż 60 proc. środków lokują w obligacjach rządowych (i biorą za to sowite prowizje), co nie wymaga wielkich umiejętności. Istnieje bardzo realne niebezpieczeństwo, że zakłady emerytalne dla przyszłych emerytów byłyby równie kosztowne.

Polityka 4.2010 (2740) z dnia 23.01.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 7
Reklama