Archiwum Polityki

Potwory się obudziły

Tydzień temu zadzwonił do mnie redaktor Jacek Poprzeczko. Dla piszącego do „Polityki” nie jest to dobry znak. Redaktor Jacek Poprzeczko nie dzwoni bowiem nigdy, żeby sobie ot tak pogadać ani z byle powodu – jakichś świąt, urodzin, imienin, zgonów czy jubileuszy. Jeśli dzwoni Jacek Poprzeczko, oznacza, że coś napsociłeś. Nie na polu politycznym, prawnym albo moralnym. Gorzej o wiele: w kwestii dobrego smaku. Jacek Poprzeczko jest bowiem w redakcji, co piszę bez cienia ironii, a wręcz odwrotnie – z szacunkiem i podziwem – niekwestionowanym arbitrem elegantiarum. Był takowym Petroniusz przy Neronie, Lukullus przy Pompejuszu i Cezarze, Bernard le Bovier de Fontenelle przy Ludwiku XIV, Andreas Schlüter przy Frederyku I, Prosper Mérimée przy Napoleonie III, jest Jacek Poprzeczko przy Jerzym Baczyńskim.

Trzeba przyznać, że Poprzeczko zawiesił poprzeczkę wysoko. Uwaga: to jest właśnie nielojalny podstęp. Poprzeczko nie znosi znęcania się nad nazwiskami, ale tym razem, kiedy o jego własne nazwisko chodzi, nie będzie mu wypadało się boczyć. To zresztą przykład, jak wysoko ta poprzeczka wisi. W kraju, w którym cały naród przezywa swojego prezydenta Kaczorem, niesłusznie zresztą, gdyż Kaczyński pochodzi od „kaczać się” – „przewracać się, taczać” (vide: Kazimierz Rymut, „Nazwiska Polaków”, Ossolineum 1991), a prawdziwy kaczor to Tusk, bo Donald... Otóż w takim kraju ze staroświecką, w najlepszym tego słowa znaczeniu, elegancją Poprzeczko nakazuje od nazwisk się odczepić. Napisałem kiedyś o poecie i krytyku literackim Jacku Trznadlu, że „trznadel (emberiza citrinella) jest to taki ptaszek, który siada zawsze na widoku, na szczytach drzew i stamtąd donosi światu, że cicicici-siit”. Natychmiast zadzwonił telefon.

Polityka 4.2010 (2740) z dnia 23.01.2010; Stomma; s. 96
Reklama