Wstawienie Grażyny Gęsickiej w miejsce Przemysława Gosiewskiego na stanowisku szefa klubu PiS, nowy projekt konstytucji, jaki ta partia przedstawiła, afera hazardowa oraz jeden niekorzystny dla Platformy sondaż wzbudziły u części prawicowych komentatorów uczucie euforii: oto Kaczyńscy rzucają się w pościg za Tuskiem i znowu mają szanse. Sami politycy PiS nieustannie powtarzają, że ludzie wreszcie rozszyfrowali szalbierstwa PO, zobaczyli, że rząd nic nie robi.
Ciekawe jest to, że PiS wcale nie maskuje swoich wizerunkowych wysiłków. Pamiętamy, jak dokładnie przed rokiem na specjalnej konwencji przedstawiono nowy program i świeże oblicze prezesa. Wtedy po raz pierwszy wysunięto Gęsicką na frontową linię medialną. Miało być łagodnie i merytorycznie. Skończyło się to na długo przed wyborami do europarlamentu. Teraz okazuje się, że znowu ma być miło „w celu pozyskania centrowego elektoratu”. Za każdym razem, kiedy pojawia się takie nowe otwarcie, publicystów IV RP ogarnia to samo wzruszenie: wreszcie będzie lepiej.
Dobrym przykładem jest projekt konstytucji. Od kilku lat PiS miało taki dokument, ale widocznie uznano, że czas na nowo ożywić koncepcję, zwłaszcza że poprzedni projekt w dużej mierze tworzył Kazimierz Michał Ujazdowski, od dawna już poza PiS, a nie wypada, aby tak zasadniczy dokument był autorstwa partyjnego banity. Jest też może jeszcze jeden powód. Otóż przedstawiciel Kancelarii Prezydenta stwierdził, że Lech Kaczyński ma zastrzeżenia do projektu konstytucji, a więc niewykluczone, że całe to przedsięwzięcie miało służyć wykazaniu, że prezydent jest oddzielnym podmiotem politycznym, który może się z PiS nie zgadzać.
Swoją drogą, jest w tym jakiś paradoks, że politycy PiS dostrzegają, że wygrać wybory ma szanse ktoś, kto się od PiS odetnie.