Z początkiem stycznia 2010 r. Jolanta przyznać się musi do szoku. W spożywczo-przemysłowym pod Olkuszem, gdzie sprzedaje, krzyczą do niej gazety ze stojaka przy drzwiach. Na pierwszych stronach powraca zawiedziona miłość, były mąż Robert, temat życiowo zamknięty. Prowadzony jest przez osiedle w kajdankach, bo w 2000 r. ukradł z Muzeum Narodowego w Poznaniu bardzo dobry i drogi obraz (od 1 do 7 mln dol., różnie się pisze). Jako mąż nic nie wspominał, że ma gust do francuskiego impresjonizmu. Ani do czegokolwiek. Nie łożył na córkę, smutną twarzą wywierał przygnębiające wrażenie na ludziach. Wałęsał się po Olkuszu, chwytał gównianych robót, na wszystko brakowało, aż Jola musiała pójść do pracy.
*
We wrześniu 2000 r. w poznańskim muzeum rozkłada się ze służbowym sprzętem policyjna ekipa daktyloskopijna, siedzi cały dzień i noc. Pasmem światła białego oraz ultrafioletowym bada tekturkę, którą złodziej wstawił w ramy po ukradzionym obrazie Claude’a Moneta. Muzealna kradzież stulecia. Tekturka przedstawia klifową plażę w Pour-ville (północna Francja), plamy kolorów tchną ulotnością i wrażeniem ruchu, bo na tym polega impresjonizm, ale całą wartość kopii stanowi 14 ujawnionych na niej odcisków palców. Jednak policyjny komputer mówi „no hit”, nie umie dopasować człowieka do odcisków. W 2001 r. dochodzenie jest umorzone, brak dowodów. Już policjanci przypuszczają w gazetach, że Monet ozdabia ubikację pałacu w którymś z roponośnych krajów. Tylko u Marka, technika daktyloskopijnego z Poznania, porażka rozbudza jakąś przekorną ambicję.
*
W 1992 r. Jola wychodzi za Roberta, mężczyznę spontanicznego i wesołego, chociaż niepijącego. On robi wrażenie, jest przystojny, po budowlance, i kocha.