Archiwum Polityki

Nie karać Ankary

To koniec bajki o Turcji jako pomoście między Wschodem a Zachodem. Turcja nie promuje zachodnich reguł gry na Bliskim Wschodzie. Ustanawia własne.

Dzisiejszy Gaziantep w Turcji, opodal Eufratu, to jedno z najstarszych miast Hetytów, którzy trzy i pół tysiąca lat temu byli potęgą w Azji Mniejszej. Leżało na Szlaku Jedwabnym. Potem panowali tu Asyryjczycy, Persowie, Rzymianie, Bizancjum, wreszcie Turcy. I choć miasto było od dawna światową stolicą orzeszków pistacjowych, swój współczesny rozkwit przeżywa dopiero teraz. – Już połowa mieszkańców regionu utrzymuje się z przemysłu – mówi z dumą Mehmet Aslan, prezes Izby Handlowej. W Gaziantep widać, jak Turcja B, biedna Anatolia, z której Elia Kazan („Ameryka, Ameryka”) emigrował na podbój Nowego Jorku i Hollywood, poszła zdecydowanie w górę.

Zaledwie przed kwartałem przy przejściu granicznym niedaleko Gaziantep minister spraw zagranicznych Turcji Ahmet Davutoglu przywitał się serdecznie ze swym syryjskim odpowiednikiem Walidem al-Moallem. Uśmiechając się do kamer, obaj panowie podnieśli szlaban dzielący ich kraje. Zniesiono wizy dla obywateli Turcji i Syrii! Ale na tej samej granicy jeszcze niespełna 10 lat temu tureccy żołnierze nerwowo wyczekiwali rozkazu ruszenia na Damaszek. Bo jesienią 1998 r., gdy Turcja wystosowała wobec Syrii ultimatum – albo wydali ze swego terytorium Abdullaha Ocalana, przywódcę kurdyjskich separatystów, albo stanie twarzą w twarz z drugą co do wielkości armią w NATO – Damaszek i Ankara były o krok od wojny.

Dziś ich pojednanie staje się symbolem zaangażowania Turcji w regionie. Przed trzema tygodniami Turcja zniosła wizy dla całej grupy krajów, m.in. Jordanii, Libii i (wcześniej) Iranu. Widać nie ocenia dobrze rokowań członkowskich z Unią Europejską. Sama głośno domaga się od Unii, by znieść dla niej wizy, ale jak sobie wyobrazić otwarcie Unii na kraj mający ruch bezwizowy z Syrią czy Libią?

Polityka 5.2010 (2741) z dnia 30.01.2010; Świat; s. 68
Reklama