Archiwum Polityki

Aleksandrowi Jackowskiemu

Ma w domu wygodny gabinet, miał pracownię w Instytucie Sztuki PAN. Pracował jednak i pracuje zawsze w małych, marginalnych, zadymionych kawiarenkach. Kiedyś była to Ali-Baba na rogu Miodowej i Koziej, później speluneczka u zbiegu Belwederskiej i Gagarina, której miana nie pamiętam, aktualnego adresu nie podam. Siedzi tam godzinami – pisze, czyta, robi skomplikowane i nieczytelne dla postronnych notatki. Bardzo jest to praktyczne, gdyż zawsze wiadomo, gdzie go dopaść. Nie w tym wszakże szukać należy przyczyny.

Kawiarniane życie Aleksandra Jackowskiego (dla przyjaciół Jacka) nie ma nic wspólnego z kawiarnianymi pobytami Tadeusza Konwickiego na przykład. Konwicki przesiaduje w Czytelniku, gdzie schodzą się także inni pisarze i luminarze, a czasami przycupują też ich wielbiciele. Huczy od wieści z miasta i po trzeciej kawie bywalec wie już, kto co, kto z kim i co z czym, przynajmniej w tych środowiskach, które mogą luminarzy interesować, a dodatkowo w polityce.

Do kawiarni Jacka wpadają, wyjąwszy mających do niego sprawę, ludzie najzupełniej anonimowi. Panowie z teczkami, w wyblakłych paltocikach, niewygadane kumoszki, okoliczni mieszkańcy, czasem zmarznięci turyści. Kawa jest beznadziejna, a kanapki przeterminowane. Cóż więc tu ciągnie Jacka? On by temu zaprzeczył, ja jednak jestem przekonany, że w gruncie rzeczy podświadoma nadzieja, że w tej szarej zwyczajności zabłyśnie nagle perła. Wtedy on podniesie się z miejsca, podejdzie do perły, zagada, oszlifuje ją, a potem znajdzie kolię, w której będzie jej miło, na miejscu, na miarę zasług i blasku. Z zawodu jest bowiem Aleksander Jackowski Pigmalionem.

We wstępie do swojego pięknego albumu „Sztuka zwana naiwną – Zarys encyklopedyczny twórczości w Polsce” (Warszawa 1995) pisze Jackowski: „.

Polityka 5.2010 (2741) z dnia 30.01.2010; Stomma; s. 88
Reklama