Archiwum Polityki

Sanatorium doktora Tuska

Mapa Europy, na której tylko Polska zaznaczona jest na zielono, nie straciła aktualności: jako jedyni osiągnęliśmy w całym 2009 r. wzrost gospodarczy (1,7 proc. PKB). Nasz łączny dług publiczny co prawda zbliża się do granicy 50 proc. PKB, ale to dużo mniej niż w Wielkiej Brytanii (ponad 80 proc.), Niemczech czy Francji, a niemal nic przy Grecji (135 proc.). Dlaczego więc to my powinniśmy martwić się długiem bardziej niż inni? Powodów jest kilka.

W najgorszym, minionym roku bieżący deficyt budżetowy sięgnął 7,2 proc. PKB. Ogłoszony ostatnio plan premiera przewiduje, że w 2012 r. skurczy się do 3 proc. i spełnimy jedno z najważniejszych kryteriów z Maastricht, niezbędnych do przyjęcia wspólnej waluty. Tylko wtedy 2015 r. jako data wejścia do strefy euro staje się realny. I choć euro obawia się spora część Polaków, jego przyjęcie powinno przyspieszyć nasz wzrost o około pół punktu proc. PKB rocznie, co przyznają nawet eurosceptycy. Euro uchroni nas też przed atakami spekulacyjnymi na złotego, z jakimi mieliśmy do czynienia przed rokiem. Jest więc o co walczyć. A jaką mamy broń?

Premier ogłosił tzw. regułę wydatkową – już nazwaną kotwicą Tuska – która nie pozwoli zwiększyć wydatków państwa bardziej niż o inflację plus punkt procentowy rocznie. Ta smycz nie ograniczy jednak tzw. wydatków sztywnych, zapisanych w ustawach, a one pochłaniają aż 75 proc. środków. Inne plany premiera, np. stopniowe objęcie wszystkich uprzywilejowanych grup (mundurowych, rolników, górników) powszechnym systemem emerytalnym, przyniosą efekty dopiero po wielu latach. Przywileje stracą dopiero ci, którzy zaczną pracę w 2012 r., praw nabytych państwo odbierać nie będzie. Ekonomiści żądający zmian szybkich i radykalnych są więc planem Tuska rozczarowani.

Polityka 6.2010 (2742) z dnia 06.02.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 6
Reklama