Kto by pomyślał, że się doczekamy podobnych narzekań na ustrój w Polsce i w USA. W Polsce tłumaczono, że kłótnie prezydenta z premierem uniemożliwiły przeprowadzenie poważniejszych reform. Taka Ameryka – to dopiero ma władzę wykonawczą, wzdychano nad Wisłą. Po pierwszym roku prezydentury Obamy okazuje się, że reform też tam nie można przeprowadzić, bo i w Waszyngtonie ta władza jest za słaba. Poważna i wzięta komentatorka Arianna Huffington, wydawczyni „The Huffington Post”, mówi wręcz o kryzysie konstytucyjnym. Za absurdalną uważa sytuację, w której demokraci, mimo że mają w ręku prezydenturę i wyraźną większość zarówno w Izbie Reprezentantów, jak i w Senacie (gdzie właśnie stracili jedno miejsce, ale mają 59 na 100) – nie są w stanie przepchnąć przez Kongres żadnej większej reformy bez poparcia republikanów. To wina konstytucji – mówi pani Huffington, krytykując zarówno brak współpracy obu partii, jak i praktykę filibuster, czyli obstrukcji parlamentarnej.
W Warszawie, owszem, emocje budzi afera hazardowa i kręcenie się jakichś, pożal się Boże, Rychów lobbystów wokół rządu. Ale rządzenie w USA – twierdzi Huffington – zostało po prostu zamrożone przez potęgę grup nacisku. Nigdy siła lobbystów i potęga interesów partykularnych nie była tak wielka. Tysiące lobbystów dosłownie najeżdża Waszyngton, wydaje setki milionów dolarów, by zwalczyć zwłaszcza reformę finansów i rozwadniać inne projekty. A Ameryka ciągle w poważnym kryzysie. Chociaż pierwszy raport o stanie państwa Obama poświęcił gospodarce i trosce o ludzi bez pracy, to nie przedstawił programu zwiększenia zatrudnienia na miarę dzisiejszego poziomu bezrobocia. Znany historyk Niall Fergusson nazwał ten program „żartem”.