Pół roku na wojnie to atrakcja nie dla każdego. Okazuje się, że również nie dla każdego wojskowego. – Z misji na misję są coraz większe problemy ze skompletowaniem składu. Od kiedy mamy wysłać dodatkowych 600 żołnierzy, kwestia ta stała się paląca – mówi wysoki stopniem oficer. Armia niechętnie przyznaje się do tej słabości, bo jest to wypadkowa problemów nawarstwiających się od dłuższego czasu. – Na misje od lat jeżdżą te same jednostki i ci sami ludzie. Mamy taki cichy podział na wojsko klasy A i B. Dopóki ten system działał, było w porządku. Ale wojsko A jest już zarżnięte. Niektórzy żołnierze mają po pięć misji w Iraku i w Afganistanie, i nie dają już rady – mówi generał Roman Polko, były szef GROM.
W Afganistanie do dziś funkcjonuje zapoczątkowany na II zmianie (obecnie kompletuje się VII) system naboru na misję na misji. – Mniej więcej miesiąc po przylocie przyszedł do nas kadrowiec i powiedział, że kto ma ochotę zostać na kolejną zmianę, niech pisze pismo do dowódcy – mówi Andrzej. Andrzej to klasyczny misjonarz. Jadąc do Afganistanu miał już za sobą misję w Syrii, dwie zmiany w Iraku i rozwód. – Z naszym małżeństwem było źle już po drugiej misji. Trzecia przypieczętowała rozpad. Na kolejną pojechałem, żeby o tym zapomnieć. Nikt na mnie nie czekał, więc napisałem podanie o przedłużenie – dodaje. Do domu wrócił prawie półtora roku później. Zaliczył trzy z rzędu misje w Afganistanie. Dowództwo Operacyjne uspokaja, że takich przypadków jest niewiele. – Z V zmiany na VI zostało zaledwie 55 żołnierzy – mówi Dariusz Kacperczyk, rzecznik dowództwa operacyjnego.