Archiwum Polityki

Ewangelia według Salingera

Umarł jeden z ostatnich wielkich pisarzy amerykańskich. Książki Salingera czytano jako rodzaj religijnego wtajemniczenia.

Jerome David Salinger milczał od lat, dlatego wiele osób myślało, że już dawno nie żyje. W ostatnim wywiadzie, udzielonym w 1974 r., mówił, że cudownie jest pisać do szuflady. „Publikacja jest straszliwą inwazją w moją prywatność. Kocham pisać, ale robię to tylko dla własnej przyjemności”. Salinger zamilkł na dobre w 1965 r., zamknął się w swoim domu w Cornish, w stanie New Hampshire, oddzielony od świata, niedostępny dla ciekawskich. Podobno coś pisał, ponoć trzymał maszynopisy w sejfie w banku, ale być może – tak jak bohater „Lśnienia” Kubricka – zapełniał kartki jednym i ciągle tym samym zdaniem. Może nawet lepiej, by ta część jego twórczości pozostała tajemnicą?

Tymczasem jego wydane książki przez ponad pół wieku żyły intensywnie. „Buszujący w zbożu” w Polsce ukazał się w 1961 r. i – podobnie jak w Ameryce – stał się jedną z najważniejszych książek o dojrzewaniu i o buncie przeciwko fałszowi świata. Siedemnastoletni Holden, wyrzucony z kolejnej już szkoły, jedzie do Nowego Jorku i przez trzy dni włóczy się, spotyka rozmaitych ludzi i próbuje rozeznać się w sobie. „Czy czasami nie masz już tego dość? Czy nie boisz się, że spaprasz sobie życie, jeśli z nim czegoś nie zrobisz?” – pyta swoją byłą dziewczynę Sally, która nic nie rozumie, bo sama należy do świata sztucznego blichtru. Fascynująca, również po latach, jest ta opowieść Holdena, która dotyczy też samego pisania. „Lepiej nic nikomu nie opowiadajcie. Bo potem zaczniecie tęsknić” – kończy ją Holden.

„Podarowałem »Buszującego w zbożu« dziewczynie na osiemnastkę, bo słyszałem, że na tę książkę się najlepiej podrywa” – pisze młody chłopak na forum internetowym pod wiadomością o śmierci pisarza.

Polityka 6.2010 (2742) z dnia 06.02.2010; Ludzie i obyczaje; s. 93
Reklama