Archiwum Polityki

60

I oto stuka sześćdziesiątka. Niby już dziesięć lat temu było z górki, tyle że górka coraz stromsza, a im stromiej, tym szybciej. Niebawem już trasę zjazdu narciarskiego będzie można wyporządzić. Krzysztof Teodor Toeplitz (oby żył wiecznie!) po tym poznaje mijanie czasu, że – jak zdał sobie sprawę – kiedyś olimpiady (letnie) były co cztery lata, a teraz co rok, a może nawet co parę miesięcy. Ma niestety rację. Pozostańmy jednak przy złudzeniu, że czas jest linearny, ciągły i jednostajny. Cóż się zdarzyło przez te sześćdziesiąt lat? Kadr co dekada.

Rok 1960. Kocham się beznadziejnie w Małgosi Chmielewskiej. Staszek Gazda wygrał etap Wyścigu Pokoju z Krakowa do Katowic. Nie zapomnę tego nigdy, bo jego finisz był moim pierwszym spotkaniem z telewizją. Aparat kupili państwo Kieszkowscy, a na oglądanie zaprosił mnie ich syn Maciek, kolega z klasy w szkole podstawowej nr 233, do której trafiłem po wyrzuceniu mnie (w tej kategorii wiekowej nazywało się to wtedy eufemistycznie „przeniesieniem”) z Poniatówki nr 5, a przedtem z 41 na ul. Bednarskiej. Tata przywiózł mi z Zachodu długopisy Bic w czterech kolorach. Na koloniach obejrzałem „Krzyżaków” Forda. Kennedy został prezydentem USA. Ksiądz mówił na katechezie, że to bardzo ważne, bo Kennedy jest katolikiem, więc cała Ameryka się nawróci.

Rok 1970. Ratyfikowanie układu PRL-RFN. Wydarzenia grudniowe. Gomułka na szczycie i Gomułka na dnie. Teraz Gierek. „Pomożecie? – Pomożemy!”. Nie nabrałem się. Zakochany byłem w tym roku siedem razy, ale ciągle Iza Jaruga chodziła mi po głowie. Po cholerę żeśmy się rozstali? Proces „taterników” – Jakub Karpiński dostał cztery lata za przemycanie paryskiej „Kultury” – obłęd jakiś.

Polityka 11.2010 (2747) z dnia 13.03.2010; Stomma; s. 105
Reklama