Umieszczanie na okładce książki nazwisk wybitnych pisarzy, szczególnie w wypadku debiutu, wywołuje niepokój. Bernhard, Houellebecq, Céline pojawiają się na obwolucie pierwszej powieści Grzegorza Krzymianowskiego. Te literackie koneksje – może poza Bernhardem – nie są tu uprawnione. Narzucają się za to inne, niekoniecznie gorsze, w postaci Philipa Rotha i Sándora Máraiego. Proza Krzymianowskiego nie jest tak błyskotliwa jak Rotha ani tak subtelna jak Máraiego. Jednak z ich pisarstwem – konkretnie z „Dziedzictwem” i „Wyznaniami patrycjusza” – łączy „Historię mojego upadku” niezmiernie istotna rola ojca. Staje się on tutaj, jak we wspomnianych powieściach, osobą konstytuującą głównego bohatera, który snuje swój wewnętrzny monolog. Nie może, nawet po śmierci ojca, wyzwolić się spod jego opartej na „terrorze milczenia” władzy. Z wolna pogrąża się więc w życiowej niemocy i upodabnia do rodziciela, prawdziwego człowieka bez właściwości. Relacja ojciec–syn zajmuje w powieści miejsce najważniejsze, nie brak tu jednak także inteligentnej obserwacji rzeczywistości. Krzymianowski zjadliwie komentuje przemianę dzisiejszych trzydziestolatków z „pokolenia Nic” w „pokolenie JP II”, z ironią opisuje środowisko dziennikarskie i studenckie, wyśmiewa skrajny feminizm, narodową martyrologię i kult pracy. Zwraca też uwagę na poważne problemy: piłkarskich kiboli, dzieci wychowywane przez komputer, wyścig szczurów. Wszystko to w dosadnym języku ciekawej metafory.
Krzysztof Cieślik