– Płyniemy w jednej łodzi.
– Tak, ale ja muszę jeszcze wiosłować, by dopłynąć do brzegu! – wzdycha widz.
O skrótach, kondensacji, dążeniu do syntezy mało kto pamięta. A przecież w teatrze to chociażby dramaturgia Becketta, w literaturze „Upadek” Camusa liczący sto stron. Skąd wzięła się obowiązująca obecnie moda na gadulstwo, wielosłowie, bełkocik? Podejrzewam, że z obserwacji życia politycznego, wystąpień posłów i senatorów, prac komisji niezmordowanych w zadawaniu pytań.
Przedwyborcza kampania sprawiła, że przybyło oratorów. Wystarczy, że zobaczą kamerę i mikrofon, już są gotowi do tokowania. A taki Clemanceau, było nie było francuski premier, zwierzył się kiedyś:
– Kiedy mam przemawiać pięć minut, przygotowuję się do tego wystąpienia cztery godziny. Ale kiedy mam przemawiać cztery godziny, mogę zaczynać już teraz.
Z życia politycznego (czy jest u nas jakieś inne życie?) wywodzi się także coraz częstsze naruszanie prywatności.
Tym to dziwniejsze, że w II RP, obiekcie zachwytów i rocznicowych westchnień, wyglądało to inaczej. Przemilczano romans Józefa Piłsudskiego z lekarką Eugenią Lewicką i wspólny ich pobyt na Maderze, gdzie nastąpiło zerwanie.