Ufali mu za to czytelnicy, słuchacze i widzowie. Jako felietonista, obok Antoniego Słonimskiego i Stefana Kisielewskiego, należał do najlepszych twórców tego gatunku. Jego felietony, takie jak „Mława atakuje”, należą do klasyki gatunku. Dla wielu z nas, dla mnie na pewno, był wzorem. Felietony sygnowane „KTT” były ozdobą czasopism. Wielu czytelników POLITYKI w latach 1982–94 rozpoczynało lekturę naszego pisma od „Kuchni polskiej”. Potem od czasu do czasu nadal bywał obecny na naszych łamach i w naszych progach.
Premiera jego ostatniej książki („Tytoniowy szlak”) odbyła się w naszej redakcji. Na jego felietonach wychowało się kilka pokoleń inteligentów. Od wielu lat prowadził też dziennik. „Z tego będzie kiedyś żył mój syn” – mówił. Tym dziennikiem będą kiedyś żyły tysiące czytelników.
Erudyta, doskonale wykształcony i oczytany, kulturę wyniósł z domu, wywodził się z narodu ksiąg, wierzył w słowo pisane, był z rodu Toeplitzów. Mam go przed oczami, jak siedzi w swoim domu w Łomiankach, pykając fajeczkę pod portretami swoich znakomitych protoplastów, obok kominka i rzeźby Aliny Szapocznikow. Znał wszystkich i wszyscy go znali. Nie sposób znaleźć kulturalnego Polaka II połowy XX w.