Plac Łubiański w Moskwie – gdzie teraz wybuchła bomba w metrze – jest dobrym symbolem tego rozdarcia. Stał tam pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, który wcześniej urzędował w okazałym gmachu NKWD nad celami więzienia śledczego, będącego postrachem całej Moskwy. Za Jelcyna pomnik usunięto, to znaczy nie zburzono, jak w Warszawie, lecz wywieziono w pobliże Parku Kultury. Zresztą ostatnio postawiono Dzierżyńskiemu nowy pomnik, na Pietrowce. Pod koniec istnienia ZSRR na tenże plac Łubiański przywieziono symboliczny kamień z Wysp Sołowieckich – archipelagu na Morzu Białym, gdzie powstał pierwszy łagier dla więźniów politycznych.
Jedni więc co roku przychodzą na to miejsce, by czcić ofiary represji – a Aleksander Sołżenicyn szacował liczbę ofiar stalinizmu na 60 mln! – a drudzy, ostatnio komuniści i żyrynowcy, domagają się przywrócenia pomnika Dzierżyńskiego na cokół, który wciąż stoi przy dzisiejszym wydziale Federalnej Służby Bezpieczeństwa.
W tym pustym cokole można się dopatrywać irytującego symbolu, gdyż współczesna Rosja nie wie, kogo by miała tam postawić. Szuka też dopiero nowej idei narodowej – do czego Władimir Putin wezwał w swym ostatnim orędziu prezydenckim z 2007 r. W ankiecie na bohatera całego tysiąclecia dziejów kraju Stalin, choć niby na drugim miejscu, naprawdę wygrał w umysłach. To niesłychane! – Zapewne to także odreagowanie okresu po rozpadzie ZSRR, który dobrzy prości ludzie nazywają „nędznymi latami” albo „nową smutą”.