Archiwum Polityki

Poraniona armia

Polska armia w ciągu kilku sekund straciła główne dowództwo, co nie znaczy, że możliwość działania. Obowiązki przejęli zastępcy. Ale z wyborem godnych następców nie będzie łatwo.
Ostatni toast dwaj generałowie wypili za życie. Okazja była sprzyjająca, bo pierwszy raz od momentu objęcia we wrześniu 2009 r. stanowiska dowódcy wojsk lądowych gen. Tadeusz Buk w piątek 9 kwietnia 2010 r. nie śpieszył się do domu. Normalnie w piątki załatwiał sprawy jak najszybciej i jechał do Spały, gdzie wybudował rodzinny dom. To była jego żelazna reguła. Od poniedziałku do piątku ciężko harować, ale weekendy spędzać w domu z trójką dzieci. Z ciężko chorą żoną. Tym razem było inaczej. Nie opłacało się jechać, skoro rano miał wsiąść do prezydenckiego samolotu lecącego na uroczystości do Katynia. Współpracownicy pamiętają, że ta sobota poza domem wybiła go z rytmu.

Zaprosił mnie na rozmowę. Wzięło nas na wspomnienia. Przypominaliśmy sobie, jak sami byliśmy młodymi żołnierzami. Rozmawialiśmy o trudnych chwilach w Iraku, gdzie było naprawdę gorąco. Takie gadanie dwóch żołnierzy – mówi gen. Ireneusz Bartniak. Przegadali tak prawie półtorej godziny. Rzadka rzecz u ciągle zajętego Buka. Pożegnali się. Gdyby wiedzieli, że na zawsze, może powiedzieliby sobie coś więcej. Może Buk mocniej ścisnąłby rękę swojego przyjaciela. Pewnie nie, bo i tak zawsze ściskał mocno. Choć był mały, to dłonie miał duże i silne. Kilka godzin później Bartniak ściskał delikatną dłoń żony swojego przyjaciela. Trudno pociesza się kogoś, kiedy samemu chce się płakać.

Obecność całego najwyższego dowództwa polskiej armii w Katyniu miała charakter symboliczny. 70 lat temu kula w potylicę była przeznaczona dla takich jak oni, elity polskiego wojska. Trudno się dziwić, że prezydent wysłał imienne zaproszenia do każdego z nich.

Sprawa pojawienia się w Katyniu wraz z całą wojskową górą była dla Lecha Kaczyńskiego bardzo ważna.

Polityka 16.2010 (2752) z dnia 17.04.2010; _PUSTY_; s. 14
Reklama