Archiwum Polityki

Znam, to dam

Polskie banki wyszły z kryzysu obronną ręką, ale wciąż liczą straty po zbyt hojnie udzielanych pożyczkach. W tym roku mają się wreszcie zająć lojalnymi klientami. O kredyty hipoteczne będzie łatwiej. A co z zyskami z lokat?
Wzbiera fala tsunami, która może zagrozić polskim bankom” – tak niespełna rok temu ostrzegał Mateusz Morawiecki, prezes Banku Zachodniego WBK, a od niedawna członek Rady Gospodarczej przy premierze. Jego koledzy po fachu byli co prawda mniej dosadni, ale też z niepokojem patrzyli w przyszłość. Dziś możemy się uśmiechać na myśl o czarnych przepowiedniach, ale na początku 2009 r. naprawdę było o co się bać: po osłabieniu złotego istniała autentyczna groźba niewypłacalności wielu firm, doszło do skokowego wzrostu rat setek tysięcy kredytów hipotecznych, a banki miały poważne kłopoty z płynnością. Katastrofy jednak udało się uniknąć. Dlaczego?

– Polskim bankom pomogła stosunkowo niewielka zależność od kredytów, napływ funduszy europejskich i inwestycji zagranicznych, a także spora elastyczność rynku pracy, inaczej niż podczas poprzedniego spowolnienia gospodarczego w Polsce – tłumaczy dziś Mateusz Morawiecki. Prezes BZ WBK nie uważa swoich ubiegłorocznych przestróg za błąd. – Jeśli ktoś ostrzega przed pożarem, gdy jest on jeszcze w zarodku, to chyba dobrze? – pyta. W gaszeniu bardzo pomogły Narodowy Bank Polski (zapewniając płynność na rynku) i Komisja Nadzoru Finansowego (przekonując zagranicznych właścicieli naszych banków, aby zrezygnowali z transferu dywidend i zostawili zyski za 2008 r. w Polsce). – Wówczas istniało spore ryzyko, że ludzie wycofają z banków oszczędności. Na szczęście ten odpływ okazał się znikomy. Rząd uspokoił nastroje podnosząc wysokość maksymalnych rekompensat z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego do 50 tys. euro na osobę – przypomina Krzysztof Rosiński, prezes Getin Noble Banku.

Kryzys przyniósł jednak spore zmiany w polskich bankach.

Polityka 16.2010 (2752) z dnia 17.04.2010; Rynek; s. 38
Reklama