Archiwum Polityki

Czarniejszy odcień bluesa

Dokument Martina Scorsese „Feel Like Going Home”, otwierający serię „The Blues”, nie jest opowieścią o historii bluesa. Ten film jest bluesem.
Blues to korzenie, a inne gatunki to tylko owoce – mówił Willie Dixon. Pytanie, które stawia Martin Scorsese – prywatnie miłośnik tej muzyki – idzie jednak dalej: gdzie w takim razie są korzenie bluesa?

Już w początkowej scenie jego filmu „Feel Like Going Home” (Powrót do odmu), pierwszej części cyklu „The Blues”, kiedy przedwojenny materiał filmowy z przepastnych archiwów Biblioteki Kongresu pokazuje nam muzyków grających na dwóch bębnach i drewnianym flecie, odkrywamy – to też jest blues! A zestawiony z nim nieco dalej afrykański zespół tradycyjny brzmi przecież bardzo podobnie.

Zanim jednak dotrzemy za Scorsese do Mali, by odnaleźć źródła bluesa, poznamy Coreya Harrisa, bohatera filmu. Może nie jest wielką gwiazdą, ale to zdolny, młody (w chwili kręcenia filmu miał 33 lata) i świadomy tradycji muzyk, który nieźle się odnajduje w rozmowach z legendami bluesa, a jeszcze lepiej – gdy przyjdzie mu z nimi pomuzykować. Bo blues to uniwersalny język. Dwóch muzyków siada naprzeciwko i nawiązuje porozumienie. O tym też jest ten film.

Historie Muddy’ego Watersa, Roberta Johnsona czy Johna Lee Hookera – wielkich postaci bluesa – oraz rozmowy z Otharem „Othą” Turnerem czy Williem Kingiem są tu tylko punktem wyjścia. Cel to wyprawa Harrisa do Afryki, gdzie powita go Ali Farka Touré – afrykańska legenda muzyczna, a zarazem skromny działacz społeczny z niewielkiego Niafunké, gdzie, zamiast nagrywać bestsellerowe płyty z przeznaczeniem na zachodnie rynki, zajmuje się melioracją gruntów i programami oświatowymi.

Czego Harris dowie się na miejscu? Że tradycje rodzinnego grania, które zna z bluesowej Ameryki, i wielopokoleniowe rodziny muzyczne są dla Afryki naturalne.

Polityka 16.2010 (2752) z dnia 17.04.2010; Kultura; s. 63
Reklama