Choć Stalin zmarł w 1953 r., wiele wody musiało upłynąć w Wiśle i w Wołdze, abyśmy doszli do chwili, gdy premierzy Polski i Rosji podadzą sobie ręce na cmentarzu ofiar stalinowskiej zbrodni w Katyniu.
Tragiczna katastrofa lotnicza, która wydarzyła się dwa dni potem pod Smoleńskiem, nie pozwala ani dać się pojąć, ani skomentować. Mimo natrętnie pchających się do głowy skojarzeń, jest ona przecież kompletnie niezależna od miejsca i daty. A jednak odciśnie się nieznanym nam dziś jeszcze piętnem na naszej bliższej i dalszej przyszłości. Tego na pewno nie unikniemy.
Śmierć prezydenta Rzeczpospolitej, wielu polskich polityków i dowódców wojskowych uświadomiła nam, jak małe i pozorne są często nasze zwycięstwa i jak złudne nasze moralne i polityczne podziały.
Aż strach pomyśleć, że tragedia musiała nami potrząsnąć tak okrutnie, byśmy nagle zaczęli patrzeć na siebie ze zrozumieniem i współczuciem. Rzeczywiście, zdarzyło się coś, co nas wszystkich zgięło, i to na długo.
Przez pamięć dla tych wszystkich, którzy zginęli, powtarzam – wszystkich – spróbujmy być dla siebie lepsi.