W III RP aż 11 razy ogłaszano żałobę narodową. Takie wydarzenia, jak powódź w 1997 r., zamach terrorystyczny w USA 11 września 2001 r., trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim w 2004 r., śmierć Jana Pawła II i wreszcie katastrofa samolotu prezydenckiego w Smoleńsku, Polacy powszechnie uznawali za zrozumiały i konieczny powód do ogłoszenia oficjalnej żałoby narodowej, inne (np. katastrofa autokaru we Francji w lipcu 2007 r. czy pożar hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim w kwietniu 2009 r.) budziły nieco mniejsze emocje.
W przypadku zwłaszcza śmierci papieża i 96 ofiar katastrofy lotniczej można mówić o traumie, której efektem stała się nagła rewitalizacja wspólnoty oraz uruchomienie sfery spontanicznie praktykowanych rytuałów, w których ważną rolę odgrywa symbolika.
Gdy pięć lat temu z Watykanu dotarła wiadomość, że papież umarł, Polacy w wielkiej liczbie zaludnili kościoły, dodawali sobie otuchy na ulicach, przestawali być prywatni, chcieli dać wyraz żalowi w przestrzeni publicznej właśnie. Odżył duch pierwszych papieskich wizyt w Polsce, kiedy to tłumy ludzi konstytuowały się w zwartą wspólnotę, samodzielnie nadającą sens doniosłym wydarzeniom. Podobnie zachowali się mieszkańcy Warszawy i innych miast polskich zaraz po katastrofie w Smoleńsku. W obu przypadkach ludzie pogrążeni w żałobie stali się na czas jakiś wspólnotą, zaś obecność flag biało-czerwonych podkreślała, iż są wspólnotą narodową.