Wielki wokalista i poeta lat 70., ojciec chrzestny hip-hopu, który rytmicznie deklamował swoje publicystyczne teksty o młodzieży z gett Bronksu na długo przed pierwszymi raperami, od lat tkwił na życiowej bocznicy i zmagał się z nałogami. Czarny Bob Dylan – bo taki miał przydomek – został zapomniany nawet przez dawnych fanów, dla których tekst utworu „The Revolution Will Not Be Televised” („Rewolucji nie pokażą w telewizji”) był 40 lat temu idealnym opisem nastrojów afroamerykańskiej mniejszości.
Nie prościej byłoby po prostu zebrać śmietankę gwiazd hip-hopu i muzyki tanecznej, każąc im wykonać nowe wersje przebojów Scotta-Herona? Owszem, tak wyglądałby kiedyś typowy hołd dla starej gwiazdy – jeszcze przed wielkimi powrotami Johnny’ego Casha, Briana Wilsona czy Neila Diamonda. Coraz częściej jednak młodzi producenci odnajdują swoich zapomnianych idoli i kompletują im repertuar, by dawni gwiazdorzy powrócili w jesieni życia. By dostali bodziec do walki – tak jak bohater filmu „Szalone serce”, podstarzały muzyk country, grany przez Jeffa Bridgesa (tegoroczny Oscar), gdy spotyka na swojej drodze młodą, zainteresowaną jego karierą dziennikarkę.
Scott-Heron, którego „I’m New Here” jest w tym roku jedną z najgoręcej komentowanych płyt, to był strzał w dziesiątkę – idealny materiał na renowację kariery.