Archiwum Polityki

Stany skupienia

W kwietniowy tydzień żałoby narodowej, na kilometrowym odcinku w obrębie Krakowskiego Przedmieścia i placu Piłsudskiego, można było spotkać grupy ludzi we wszystkich stanach skupienia.
Doba pierwsza

O dziewiątej rano prof. Krzysztof Bielecki, chirurg, kończy operować i włącza radio. W pół godziny jest już na Krakowskim Przedmieściu. Przy Bristolu mija śmiejących się zakochanych. Zatrzymuje parę: – Bardzo przepraszam, ale mi nie jest do śmiechu.

Jeszcze nie ogłoszono urzędowo żałoby narodowej, a na chodniku między kamiennymi lwami – strzegącymi dostępu na dziedziniec Pałacu Namiestnikowskiego, siedziby Prezydenta RP – płoną pojedyncze znicze. Za pierwszymi żałobnikami ciągną uliczni sprzedawcy. Mężczyzna w dresie, stojący przy otwartym bagażniku auta, tłumaczy mundurowym, że udostępni znicze co łaska.

Pod pałac przychodzi Anna Kot z synkami. Michał, lat osiem, na co dzień wesoły nad wyraz, w domu wyłączył muzykę. Patrzył na matkę i czuł, że teraz nie wypada cieszyć się z nowej wieży.

Jagoda ogląda w telewizji rzekę idących pod prezydencki pałac. Są harcerze. Ostatnio widziała ich za papieskiej śmierci. Jednak zostaje w domu. Źle czuje się w realnym tłumie. Wchodzi w wirtualny. Jagoda loguje się na Facebooku. Jest substytutem tłumu; zamiast iść między ludzi, których nie znasz, współprzeżywasz ze znajomymi z grupy. Są już pierwsze kondolencje, rozmowy o tym, że to wszystko byli ludzie.

Na obrzeżach Starego Miasta gęstnieją leżaki ze zniczami, przy których stoją mężczyźni w dresach, z torebką na drobne w talii. Cena zniczy stabilizuje się – 5 zł za większy. Flagi – 20 zł bez kijka. Droższe są te z uchwytem – na samochody i balkonowe barierki.

Około czternastej Karol, doradca finansowy, włącza CNN. W Ameryce jest noc. Jakiś facet od pogody pokazuje na mapie, gdzie leży Smoleńsk. Karol idzie z dziewczyną pod lwy, chociaż nie wie dlaczego: – To nie był mój prezydent z tym jego XVIII-wiecznym patriotyzmem w stylu – na wszystko mamy liberum veto.

Polityka 17.2010 (2753) z dnia 24.04.2010; Na własne oczy; s. 124
Reklama