●●○○○○
Miało być lekko, dowcipnie i współcześnie. Miała być zabawa teatrem, z egzystencjalnymi pytaniami w tle. Miało być elegancko, ze szczyptą ekstrawagancji. Ale nie jest. „Księżniczka na opak wywrócona” Calderona w imitacji Jarosława Marka Rymkiewicza, wyreżyserowana przez Jana Englerta w Teatrze Narodowym, rozczarowuje, irytuje, nudzi. Elegancka jest tylko odwołująca się do estetyki lat 60. scenografia Barbary Hanickiej i kostiumy. Wszystko inne jest przyciężkie i raczej rodem z kabaretu niż teatru, o którym tyle się ze sceny mówi, chyba na wypadek, gdybyśmy zapomnieli, gdzie jesteśmy. Zakochana para – następcy tronów skłóconych księstw: księżniczka Diana (Małgorzata Kożuchowska) i książę Roberto (Piotr Adamczyk), których królewscy rodzice planują wydać za obojętnych im ludzi – pali wspólnie papierosa. W scenie ich miłosnych uniesień tryska fontanna, pojawia się neonowa tęcza i rząd słoneczników. Kożuchowska objeżdża scenę na skuterze, Adamczyk biega niczym Batman, surowy król Parmy nie rozstaje się z pieskiem chihuahua. Szermierze fechtują, akrobaci fikają fikołki, majordomus/reżyser wszystkim dyryguje, nie brakuje nawet numerów musicalowych. Przebrana za księżniczkę prostacka ogrodniczka (dobra, choć wciąż obsadzana w podobnych rolach Ewa Konstancja Bułhak) Gileta zastanawia się, kim jest, by na końcu wygłosić Calderonowski monolog „życie jest snem”. Cały ten zgiełk sceniczny dziwi nie tylko dlatego, że jesteśmy na dużej scenie Narodowego, a nie np. w Teatrze Capitol, ale też dlatego, że reżyser dał się wielokrotnie poznać jako człowiek dowcipny.
Aneta Kyzioł
Polityka
19.2010
(2755) z dnia 08.05.2010;
Kultura;
s. 47