„Nieprzypadkowo wedle mitów założycielskich u początków powołania miasta-państwa leży śmierć. (...)
U początków naszej Niepodległej Rzeczypospolitej zabrakło powagi śmierci jako aktu założycielskiego. Oczywiście, wolna Polska została wywalczona także przez śmierć i cierpienie, ale zostały one zniesione przez okrągły stół przedstawiany jako realny akt założycielski. (...)
Tragedia pod Smoleńskiem zmieniła wszystko. Prezydent Rzeczypospolitej i blisko stu przedstawicieli elity państwowej i politycznej zginęli w drodze na groby katyńskie – męczenników Rzeczypospolitej. Zawsze zbiorowym wysiłkiem nadajemy sens cierpieniu, ofierze i śmierci. I ten sens został nadany. Owa hekatomba została odczuta jako odsunięta w czasie o lat 20 ofiara założycielska za niepodległą Rzeczpospolitą, która nadała powagę minionym dwóm dekadom i naznaczyła powagą naszą przyszłość. Rzeczypospolitej została nadana substancjonalność...”.
Parę drobnych uwag, niekoniecznie po kolei:
1. Cieszę się, że socjolog Ludwik Dorn naczytał się również lektur etnologicznych i dowiedział się od Jamesa Georga Frazera, że w sanktuarium Diany Nemoreńskiej o godność Króla Lasu, zwierzchnika i kapłana, ubiegać mógł się tylko ten, kto zabił swojego poprzednika. W ten sposób każdy kolejny król był jednocześnie kapłanem i mordercą, śmierć więc stanowiła konieczny fundament jego konsekracji. Podobne rytualne zasady obowiązywały ongiś rzeczywiście w niektórych społeczeństwach plemiennych. Inne ludy, jak na przykład Aztekowie, nie tylko wstąpienie na tron władcy, ale nawet zbudowanie nowego domu czciły ofiarami ludzkimi.