Archiwum Polityki

Potop

Co wypłynęło na powodziowej fali? Czego dowiedzieliśmy się o Polsce?
To jest kataklizm z prawdziwego zdarzenia. Stalowoszara, rwąca breja płynie przez Polskę; zalany Kraków, zagrożona Warszawa, tonąca Lubelszczyzna, Dolny i Górny Śląsk, Wrocław, na koniec – Pomorze. Tereny położone w widłach Wisły i Sanu przeżywają trzecią wielką powódź w ciągu trzynastu lat: 1997, 2001, 2010. Woda przerywała tam wały, nawet te nowo wybudowane.

Jaka Polska przegląda się w tej wielkiej wodzie? Jak zwykle – pełna sprzeczności i kontrastów. Coraz zamożniejsza, ale bałaganiarska. Dynamiczna, lecz chaotyczna. Solidarna i dzielna, ale niezbyt mądra po kolejnych szkodach.

Zapobiegliwa, ale beztroska

Jest coś niezwykle przejmującego w obrazie zatapianych domostw. W ogromnej liczbie to domki z polskiej bajki: wymuskane, pokryte blachodachówką, wymalowane pastelowymi barwami jak z reklam, wyposażone w hipermarketach „wszystko dla domu i ogrodu”. Widać w tej powodzi, jak silna jest w naszym społeczeństwie ta tęsknota za własnym, za porządnym, za ładnym. Tak silna, że gasi roztropność i cierpliwość.

Powtórzono już tysiące razy, że wielu dzisiejszych powodzian było informowanych, iż budują się za blisko rzek. Ale ponieważ dla większości obszarów naszego kraju nie ma planów zagospodarowania przestrzennego, więc lokalne władze tłumaczą, że mogą tylko przestrzegać i informować, nie mogą zabronić budowania. Powiadają urzędnicy, że nawet jak zabronią, to samorządowe kolegia odwoławcze unieważniają ich zakaz. Bo takie jest prawo (albo raczej jego brak). Ale czy na pewno władze powinny przymykać oczy na ludzką nieodpowiedzialność? Czy powinny sprzedawać grunty pod budowę jak gdyby nigdy nic?

Dr Maciej Lenartowicz, hydrolog z UW, mówi, że to prowadzi do strat na własne życzenie.

Polityka 22.2010 (2758) z dnia 29.05.2010; Temat tygodnia; s. 14
Reklama