Archiwum Polityki

Wielki odpływ

Powódź odpływa do morza. Odpływając odsłania jedną z najbardziej ponurych polskich niemożności: niezdolność do sensownego gospodarowania przestrzenią, czyli Polską. Bezlik jakichkolwiek budowli stawianych gdziekolwiek. Bez ładu i składu.
Z wyrywkowych kontroli, dokonanych przez inspekcję budowlaną i NIK (jeszcze pod auspicjami prezesa Piotra Kownackiego, późniejszego szefa Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego), wynika, że większość prowadzonych przez gminy procedur budowlanych od lat wykonywana jest z naruszeniem prawa. Nie trzeba jednak badań i analiz, by wiedzieć, że polską przestrzenią – nie tylko zagospodarowaniem terenów zalewowych – nie rządzi jakkolwiek pojęta racjonalność.

Można dobrodusznie sądzić, że gminni urzędnicy z życzliwości idą inwestorom na rękę, naginają albo łamią prawo, pozwalają zaśmiecać krajobraz i niszczyć środowisko. Ale wszyscy wiedzą, że ta życzliwość często ma też źródło czy wsparcie w głębokich kieszeniach i prostych interesach. To się zwyczajnie załatwia.

IV RP, która właśnie, porzucona przez Jarosława Kaczyńskiego, odpływa do historii, miała na sztandarach twardą walkę z bezprawiem, korupcją i nepotyzmem. Ale w tej sprawie nie kiwnęła palcem. A właściwie gorzej. Kiwnęła – i to mocno – ale w dokładnie przeciwnym kierunku, niż obiecywała. Rządząc Polską w epoce niebywałego boomu budowlanego, usankcjonowała niemal wymuszający bezprawie bałagan, który stopniowo narastał w trakcie transformacji. Tak się bowiem złożyło, że właśnie pod rządami Prawa i Sprawiedliwości zaczęło na dobre funkcjonować uchwalone jeszcze za czasów SLD prawo podporządkowujące praktycznie cały ruch budowlany arbitralnym decyzjom gminnych urzędników i uruchamiające niebywale potężny mechanizm korupcyjnej bonanzy.

Droga do tej bonanzy była dość typowa dla chaotycznych procesów modernizacyjnych. W PRL budowało się (a nawet remontowało) tylko według planów. Władza decydowała o przeznaczeniu terenów.

Polityka 23.2010 (2759) z dnia 05.06.2010; Temat tygodnia; s. 14
Reklama