Niezadowoleni są Anglicy, tym bardziej że mają zaskakująco mało argumentów na korzyść swojego zespołu. Za stratę punktów z Amerykanami łatwo obarczyć bramkarza Roberta Greena, ale jeśli w ośmiu czołowych klubach ostatniego sezonu ligi angielskiej bronią obcokrajowcy – o czymś to świadczy. Ci, którzy rolę czarnego konia mistrzostw przeznaczyli dla Amerykanów, wykazali się znajomością tematu. Niezależnie od tego, co piłkarze z USA zdziałają na turnieju, potwierdzili opinię o sportowcach zza oceanu – są zdolni, szybko się uczą, i nie ma takiego rywala, przed którym padliby na kolana. O ile są przesłanki, by przyszłość Amerykanów malować na różowo, to chyba nic już nie uratuje Greków, mistrzów Europy sprzed 6 lat. Znów grają przewidywalnie, bojaźliwie, schemat goni schemat. Może uda im się chociaż strzelić pierwszą w historii swoich występów na mundialu bramkę, ale nie takiego pocieszenia oczekiwali rodacy, obolali po ostatnim kryzysie finansowym.