Psychologia tu tak dalece wymieszała się z polityką, że rozdzielić się nie da. Może nawet psychologia wzięła górę nad polityką.
Przesłanie kolejnych wystąpień Jarosława Kaczyńskiego i jego najbliższych współpracowników jest oczywiste: jedynym i ostatnim prezydentem Polski prawdziwie niepodległej był Lech Kaczyński. Za życia wyszydzany i poniewierany, po śmierci doceniony przez Naród i wyniesiony przez niego aż na Wawel. Bronisław Komorowski jest tylko uzurpatorem, który chce zająć nienależne mu miejsce. Także miejsce w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, które już jest narodowym sanktuarium.
Teraz naznacza je krzyż, pod którym gromadzą się grupki zwolenników PiS, a prezes i jego partia składają wieńce; w przyszłości ma tam stanąć pomnik. Każdy następny prezydent będzie więc musiał czuć pokorę wobec tego jedynego „prawdziwego”, żaden nie dorówna mu przecież w patriotyzmie i wielkości.
Jedynym premierem, który miał wizję potężnej i prawdziwie silnej Polski, jest Jarosław Kaczyński, co podkreślał za życia całą mocą swego autorytetu Lech Kaczyński. Każdy inny premier jest klientem obcych państw, zwłaszcza Rosji, prowadzi politykę uległości, nie ma żadnej wizji przebudowy Polski, zaopiekowania się najsłabszymi, a pod jego skrzydłami rozkwitają rozmaite patologie, w tym oczywiście korupcja. Donald Tusk na dodatek jest winny, na razie w sensie politycznym (ta odpowiedzialność została dowiedziona – powiedział prezes Kaczyński) oraz moralnym – to jest oczywiste i ostatecznie potwierdzą to kolejne, przygotowane przez PiS, „białe księgi”, nad którymi debatować będzie już nie tylko Polska, ale Europa, a może i świat. Pozostaje oczywiście kwestia odpowiedzialności karnej, ale być może zastąpi ją wyborczy werdykt, który strąci PO w przepaść politycznej niepamięci.