– Mnie się do władzy nie spieszy.
To chyba jedyny wypadek w naszej historii najnowszej – brak pośpiechu, trzymanie nerwów na wodzy, samopocieszenie: jeszcze się narządzę! U nas wygrani, ledwo otrą pot z czoła, już rwą się do podejmowania decyzji, jakby nie wierzyli w kartki kalendarza. No, a przegrani przyspieszają, goniąc straconą szansę, wymuszają pierwszeństwo. Wiedzą, że porażka, oddzielająca ich od rozdawnictwa posad i synekur, prędzej czy później wywoła ferment w dotąd karnych szeregach, wyłoni nowych liderów.
Zastanawiałem się, co sprawiło, że w dniach poprzedzających kampanię wyborczą przybyło członków młodzieżówki PiS. Do tej pory młodzi interesujący się polityką jakoś nie bardzo gustowali w antyeuropejskiej retoryce, snach o mocarstwowej potędze, poetyce kłótni ze wszystkimi, kurzu przeszłości sypiącym się z teczek. Był nawet taki żarcik o kociętach: Trzy kotki – zapewniała ich mama – zapisały się do PiS. – A czwarty, co z czwartym? – On już przejrzał na oczy… Skąd więc nagłe przyłączanie się młodych do formacji najlepiej czującej się w muzeum?
To tylko hipoteza: patrząc na wysiłek intelektualny i wokalne popisy posłanki Kempy, kompetencje Macierewicza, ciepełko posłanki Szczypińskiej, żulikowski ton pobrzmiewający w wystąpieniach Jacka Kurskiego – młodzi zdolni doszli do wniosku, że w tej partii najłatwiej o karierę, bo konkurencja jest słaba, indywidualności należy szukać ze świeczką, co dawno zgasła. Gdzie indziej trudniej się przebić. Ot, choćby prawnikom.