Archiwum Polityki

Podkop pod deficyt

Czteroletni plan naprawy finansów państwa przyjęty został z jękiem zawodu. Lewicowi politycy ubolewają, że rząd nie wrócił do poprzednich stawek PIT (19, 30 i 40 proc.) oraz wyższej składki rentowej, nie przejmując się tym, że każde zwiększenie kosztów pracy przy ciągle cherlawym wzroście gospodarczym byłoby groźne. Prawicowi oburzają się, że zamiast racjonalizacji wydatków (nikt z nich nie ma odwagi powiedzieć – jakich) czeka nas podwyżka stawek VAT z 22 do 23 proc. Tymczasem ten plan to przede wszystkim ważny sygnał, jaki rząd wysyła do rynków finansowych, czyli inwestorów (zwłaszcza zagranicznych), od których pożycza pieniądze: tylko w tym roku budżet musi im sprzedać obligacje skarbowe za ponad 81 mld zł (to koszt spłacania i obsługi naszego publicznego zadłużenia). W przyszłym ta suma będzie jeszcze wyższa. Plan ma te rynki przekonać, że Polska w sposób odpowiedzialny kontroluje sytuację. Żeby nie tylko nadal nam pożyczano, ale też nie żądano za to lichwiarskich procentów. Takie plany przygotowują wszystkie europejskie rządy, bo wszystkie muszą pożyczać. Polska wyłamać się nie może.

Dlaczego jednak nasz plan jest tak mało ambitny? Żeby mógł być bez kłopotów uchwalony przez parlament. Nie ma w nim żadnych cięć wydatków socjalnych i żadnych prób reform, które wywołałyby radykalny sprzeciw opozycji albo opór w szeregach koalicji. Bój o przegrane sprawy byłby bardzo niedobrym sygnałem. Dlatego rząd, zamiast walić głową w mur, próbuje go podkopywać.

Polityka 32.2010 (2768) z dnia 07.08.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 8
Reklama