Archiwum Polityki

Rojków dwóch

Rozmowa z Arturem Rojkiem, muzykiem i dyrektorem artystycznym Off Festivalu, o tym, jak pogodzić dwie role na jednej imprezie
Bartek Chaciński: – Masz płyty, piosenki, zespół Myslovitz. Po co ci jeszcze festiwal?

Artur Rojek: – Jestem trochę niespokojny, ciągle szukam czegoś nowego. Czasem dorzucam sobie coś, co potem muszę dźwigać. Tak było również z tym festiwalem. Wydawało mi się pobudzające to, że będę mógł przełożyć przyjemność, którą miałem z zarażania kogoś moją ulubioną muzyką gdzieś w samochodzie w drodze z jednego koncertu na drugi, na coś większego, czym jest festiwal muzyczny.

Budowanie własnego festiwalu to ogromna satysfakcja, ale też konfrontacja z rzeczywistością, bo to wcale nie takie proste.

Kiedy występujesz na scenie z zespołem, bierzesz na siebie tylko część odpowiedzialności za to, co się dzieje danego wieczoru. Dopiero gdy stanąłem po drugiej stronie i zorganizowałem cztery lata temu pierwszą edycję festiwalu, poczułem ten cały, wielki ciężar odpowiedzialności.

Dlaczego akurat festiwal z muzyką alternatywną?

Zanim zacząłem jeździć z Myslovitz po Europie, widziałem już, jak słabo w tej dziedzinie wypada nasz rynek koncertowy. Miałem pomysł, by organizować pojedyncze występy. Ważniejsze było jednak przeświadczenie, że nie będę artystą do końca życia. Pamiętam taką sytuację, gdy byliśmy z Myslovitz w Irlandii i oglądaliśmy koncert Echo and the Bunnymen. Stałem z Przemkiem Myszorem [z grupy Myslovitz – przyp. red.] pod sceną i zadałem mu pytanie: „Chciałbyś w tym wieku dalej grać? Bo ja bym nie chciał”. Chociaż mówiąc te słowa, miałem ledwie 30 lat. Czas mija, zbliżam się do czterdziestki i okazuje się, że wcale nie jestem tym tak zmęczony. Upływ czasu weryfikuje moje stanowisko.

Ta granica przesuwa się w całej kulturze – tak samo jak granica wiekowa ludzi, którzy przyjeżdżają na letnie festiwale.

Polityka 32.2010 (2768) z dnia 07.08.2010; Kultura; s. 54
Reklama