Archiwum Polityki

Korony pod ochroną

Rozmowa z Krzysztofem Worobcem, prezesem Stowarzyszenia Sadyba, walczącego z wycinką przydrożnych alej i ogławianiem drzew

Ilu lat było trzeba, by zatrzymać absurdalną masakrę piłą mechaniczną?

Batalię Ratujmy Aleje rozpoczęliśmy w 2004 r. Zaczęło się od zapisu, że na wycinkę przydrożnych drzew niepotrzebna jest zgoda konserwatora przyrody. Drogowcy składali do władz lokalnych wniosek o pozwolenie na wycinkę, twierdząc, że drzewa stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu, i dostawali ją; bez żadnej analizy. Przepiękne mazurskie aleje starych drzew zaczęły znikać w przerażającym tempie.

Dlaczego to tyle trwało?

Przygotowaliśmy projekt ustawy na wzór niemieckiego prawa, by dopuszczać wycinkę przydrożnych drzew tylko wówczas, gdy wyczerpią się inne techniczne możliwości zapewnienia bezpieczeństwa. Projekt był już w komisji sejmowej, gdy parlament się rozwiązał. Prace ruszyły od początku i historia się powtórzyła. Dopiero za trzecim razem przeszła ustawa, która przywraca kontrolę nad wycinką – potrzebna jest zgoda regionalnego dyrektora ochrony środowiska. Konieczne są także oględziny w terenie, czy drzewo nie należy do gatunku chronionego.

Nowe prawo dotyczy także ogławiania drzew, co było plagą w miastach.

Teraz będzie można jedynie usuwać gałęzie obumarłe, wchodzące w kolizję z budynkami czy urządzeniami technicznymi, albo utrzymywać formowany kształt korony, a nie ciąć do gołego pnia jak dotąd.

Ogławiane drzewa najczęściej umierają. Jaki to miało sens?

Pieniądze. Firmy zarabiały na zleceniach, i to spore kwoty, do tego dochodziła wartość opałowa drewna. A jak drzewo uschło, tym lepiej – było kolejne zlecenie. Na pazerność nakładała się ludzka głupota.

Polityka 34.2010 (2770) z dnia 21.08.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 6
Reklama