Nic dziwnego, że pewnego dnia symbol religijny pojawi się na szczycie Pałacu Kultury i Nauki. Miejsce to ma wiele zalet. Punkt świetny – nie żaden Targówek, tylko wizytówka miasta. Widoczność znakomita, nawet z odległych przedmieść i miejscowości. Wjeżdżając do stolicy, z Wołomina czy z Pruszkowa, każdy otrzymywałby sygnał, o co chodzi, dokąd się zbliża, gdzie jest w tym świecie postmodernistycznym, w którym tak łatwo się zagubić. Niepotrzebny GPS – wystarczy symbol religijny. Na razie, wjeżdżając do stolicy od strony Poznania czy Krakowa, nie widać nawet Świątyni Opatrzności, na którą tyle już wydaliśmy. Pałac, pozbawiony imienia, patrona czy choćby znaku, jest jakiś bezimienny, bezwyznaniowy, gigant budowlany – karzeł światopoglądowy. To trzeba naprawić. Dodać by mu symbol, to by go ubogaciło.
Orientując się na symbol, przybysz zda sobie sprawę, że nie zbliża się do miasta pogańskiego, ale do stolicy państwa związanego z Kościołem tak blisko, że już nie wiadomo, na którym piętrze tego ogromnego gmachu, jakim jest Polska, kończy się jedno, a zaczyna drugie. Jest to przedmiotem gorszących sporów na ulicach.