Związkowi działacze węglowej Solidarności walczą na wszelki wypadek, ponieważ rząd nie ma odwagi odbierać im licznych i niesprawiedliwych w stosunku do innych grup przywilejów (np. emerytur górniczych). Nie bronią też swoich miejsc pracy, gdyż będzie ich ubywać tylko na skutek przechodzenia górników na emeryturę (co jest możliwe już w wieku czterdziestu kilku lat). Solidarność chce wymusić, by inni podatnicy pokrywali straty nierentownych kopalni, takich jak Halemba-Wirek (które tylko w ub.r. przekroczyły 323 mln zł). To my mamy też sfinansować inwestycje Kompanii Węglowej, bo w kasie firmy pieniędzy na nie brakuje. Wkrótce będzie brakować jeszcze bardziej, gdyż dzień strajku kosztuje 40 mln zł. Aby wyeliminować konkurencję, związkowcy żądają, by wszystkie kopalnie połączyć w jeden holding (trzeba by też było zamknąć granice, bo węgiel importowany jest tańszy od naszego) i wprowadzić go na giełdę, żeby pracownicy mogli otrzymać bezpłatnie 15 proc. akcji. Nie oznacza to jednak prywatyzacji, kontrolę ma bowiem zachować państwo. Na właścicielu prywatnym tak absurdalnych żądań przecież się nie wymusi.
Pogotowie strajkowe w Kompanii Węglowej to dopiero początek festiwalu żądań związku Solidarność. Jesienią odbędą się bowiem wybory na szefa związku, więc związkowym wyborcom zaprezentować trzeba licytujących się w radykalizmie działaczy.