Prof. Mirosław Kofta, psycholog społeczny: Pierwszy oczywisty powód to lęk o własne życie i zdrowie. Drugi to obawa przed kłopotami, które z interwencji mogą wyniknąć – ludzie wiedzą, że może ona potem oznaczać wezwania na przesłuchanie. Policjant, gdy wysiadł z tramwaju, unieruchomił tego człowieka, który wrzucił przez okno kosz, chyba nawet położył go na ziemi. Potem ten drugi zaczął go szarpać i umożliwił zadanie mu ciosów nożem. Ktoś, kto nie widział tej sytuacji od początku, nie wiedział, że policjant chciał przywrócić spokój, mógł pomyśleć, że to bójka bandytów. Zwłaszcza że policjant był w cywilu.
Ten brak reakcji uważa pan za usprawiedliwiony?
Za wytłumaczalny. Jeśli zwyczajny człowiek widzi nóż w ręku bandyty to naturalne, że nie będzie się pod niego pchał. Łatwo wydawać moralne osądy, jeśli się nie było w takiej sytuacji – każdemu się wydaje, że on na miejscu świadków zachowałby się odważniej.
Nie jesteśmy nauczeni, jak zareagować, żeby pomóc, a zarazem nie stworzyć dla siebie zbyt dużego zagrożenia. Media z pomocą policji powinny się zająć pokazywaniem, co robić, gdy jest się świadkiem napaści, zamiast biadolić nad znieczulicą.
A więc – co robić?
Można krzyknąć, nie wchodząc w bezpośredni kontakt z napastnikami – jest szansa, że to ich otrzeźwi, przepłoszy, można dzwonić po policję, pogotowie.
Ktoś zadzwonił, karetka przyjechała szybko, ale niestety nie udało się uratować rannego.