Feng Zhenghu, Chińczyk z Szanghaju, po trzech miesiącach spędzonych w Japonii na lotnisku Narita spełnił największe marzenie: wrócił do ojczyzny. Wcześniej władze odmawiały mu tego prawa, bo Feng trafił na czarną listę krytyków systemu. A do tego nie trzeba być politycznym dysydentem, jak Lin Xiaobo, wsadzony niedawno na 11 lat za kraty za podpisanie Karty 08 – skojarzenie z dysydencką czeską Kartą 77 jak najbardziej słuszne – czyli projektu demokratyzacji ChRL. Wystarczy upominać się o prawa lokatorskie, a tym właśnie naraził się Feng. Choć w jego obronie Vaclav Havel nie stanął, tak jak stanął w obronie dysydenta Lin, to jednak Feng też miał swoje pięć minut w światowych mediach. A po powrocie do domu zapowiedział, że swej walki z samowolą władz Szanghaju nie przerwie. Tym bardziej nie przerwie jej Dalajlama, który spotyka się w Białym Domu z prezydentem Obamą. Oczywiście ku oburzeniu Pekinu, który chyba nie rozumie, że Obama nie może nie spotkać się z przywódcą Tybetu, jeśli spotkał się z nim za swej prezydentury George W. Bush.
Polityka
8.2010
(2744) z dnia 20.02.2010;
Flesz. Ludzie i wydarzenia;
s. 11