„Czy państwo ma nadal rezygnować z ważnych wydatków na służbę zdrowia, domy dziecka, wojsko, policję, podnieść podatki, czy może jednak pozamykać OFE?” – pyta retorycznie pani profesor. Gdyby taka alternatywa była prawdziwa, to odpowiedź byłaby oczywista: trzeba zlikwidować OFE, bo potrzebujemy więcej pieniędzy, a podatków nie chcemy podnosić. Jednak takie sformułowanie problemu to demagogia, zrozumiała w przypadku polityków wykorzystujących dyskusję o systemie emerytalnym dla zdobycia głosów wyborczych, ale zaskakująca w przypadku naukowca.
Nasz system emerytalny składa się z dwóch części. Pierwsza, zwana repartycyjną, ma charakter umowy międzypokoleniowej: my płacimy składki w wysokości 1/5 wynagrodzenia i z nich wypłacane są na bieżąco emerytury dla naszych rodziców. W przyszłości nasze dzieci będą w ten sam sposób finansować nasze emerytury. Jak długo kolejne pokolenia były liczniejsze od poprzednich, a średni czas życia wydłużał się powoli, system taki wystarczał. Obecnie rodzi się jednak mniej dzieci i liczba pracujących będzie malała, żyjemy jednocześnie coraz dłużej i liczba emerytów rośnie.
Dziś cztery osoby pracują na jednego emeryta, a za 20 lat jednego emeryta będą utrzymywać zaledwie dwie osoby. Nie możemy obciążyć pokolenia naszych dzieci dwukrotnie wyższą składką, bo byłoby to nieuczciwe. A nawet gdybyśmy chcieli to zrobić, to zapewne część pracujących odmówiłaby płacenia tak wysokich składek i przeszła do szarej strefy lub wyjechała za granicę.