Archiwum Polityki

Spółdzielnia Ratzona

Wszystkie miały jego podobiznę wytatuowaną na ramieniu, wszystkie oddane były mu ciałem i duszą i nie wyobrażały sobie życia bez niego.
Trzydzieści dwie konkubiny Goela Ratzona dowiedziały się z przerażeniem, że izraelska policja wykorzystała ich nieobecność, aby wyprowadzić z domu zakutego w kajdanki uwielbianego idola i przywódcę sekty. Wszystkie – oprócz jednej. Przez siedem miesięcy działała w tym gronie tajna agentka policji, informująca władze o wszystkim, co działo się w kilkunastu wynajętych mieszkaniach, w sąsiadujących ze sobą nowych budynkach telawiwskiej dzielnicy Hatikwa (Nadzieja). Agentka pomogła także w zainstalowaniu podsłuchu oraz kamer rejestrujących niemal wszystko, co się tam wydarzyło.

60-letni Goel Ratzon, mężczyzna o długich białych włosach miękko opadających na ramiona i krótkiej, starannie przystrzyżonej brodzie, jest człowiekiem niezwykle charyzmatycznym, o bystrym oku, które pozwalało mu wybierać kobiety młode, słabe duchem, uciekające przed stresem i wiecznym wyścigiem szczurów. Niektóre miały za sobą traumatyczne przeżycia. Niektóre uciekły z domów rodzinnych. Matka jednej z młodych konkubin opowiadała, że córka „odkryła nocne życie Tel-Awiwu i przez dwa lata więcej czasu spędzała w dyskotekach aniżeli w domu. W końcu zaczęły ją nawiedzać mary, twierdziła, że nałożnice szatana pragną ją porwać. W efekcie porwał ją Goel Ratzon”.

Młoda, ładna dziewczyna wyznała reporterom, że miała w życiu licznych mężczyzn, ale żaden nie zrobił na niej takiego wrażenia jak Ratzon. „Był inny, był mocny, zakochałam się w nim na całe życie, nie przeszkadzało mi, że nie jestem jedyna”. Jak wszystkie, pociągała ją obietnica życia we wspólnocie zapewniającej spokój ducha i bezpieczeństwo socjalne. Wylądowała w zniewalającej sekcie, którą kobiety Ratzona nazywały spółdzielnią.

Polityka 8.2010 (2744) z dnia 20.02.2010; Ludzie i obyczaje; s. 94
Reklama