Obraz świata, jaki większość ludzi ma przed oczami, to zasługa flamandzkiego geografa Gerarda Merkatora. W wydanym w 1569 r. atlasie ukazał on Ziemię i jej kontynenty wedle opracowanej przez siebie metody pozwalającej na pokazanie trójwymiarowego globu na płaskiej powierzchni. Odwzorowanie Merkatora (nazywane też walcowym równokątnym) jest dziś standardem. Problem w tym, że nie oddaje faktycznej wielkości kontynentów, pokazuje zdeformowany obraz świata. Powstało z myślą o oceanicznej żegludze i miało ułatwiać nawigację na wielkich wodach. A to wymagało „rozciągnięcia” zbiegających się przy biegunach południków tak, by zawsze dzieliła je taka sama odległość jak przy równiku. W efekcie Grenlandia dorównuje tu powierzchnią Afryce (choć w rzeczywistości jest ponad czternaście razy mniejsza), Skandynawia jest rozmiaru Indii, Europa dorównuje wielkością Ameryce Południowej (faktycznie jej powierzchnia jest dwa razy mniejsza), a Afryka wydaje się mniejsza niż Ameryka Północna.
Centrum świata i okolice
W czasach rodzącego się kapitalizmu i handlu międzynarodowego polityczny wymiar takiej mapy był jasny. Świat został rozciągnięty wszerz, właśnie dlatego, że najważniejsze wówczas szlaki handlowe przebiegały ze wschodu na zachód, a nie z północy na południe. Kacper Pobłocki w książce „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania” pisze, że mapy tworzone w oparciu o odwzorowanie Merkatora powstały „nie w celu opisu świata, ale do jego podboju”. Ogrom skolonizowanych terytoriów był tym samym pomniejszany, a europejskie metropolie wyglądały na większe niż są w rzeczywistości. W ten sposób ukształtowało się wyobrażenie o tym, co jest centrum świata, a co jego peryferiami.
Swoiste „serdeczne porozumienie” kartografii i kolonializmu trwało kilkaset lat.