Najbardziej daje popalić szycie troczków. Dosłownie. Przed wsunięciem materiału pod igłę maszyny trzeba złożyć go w centymetrowej szerokości pasek, przytrzymać i zaprasować. Żelazko parzy palce. – Gumka w wielorazowych maseczkach się nie sprawdza, nie wytrzymuje temperatury sterylizacji – opowiada Olga Dzierzgowska. Przy swoim białym singerze obrębia akurat 260. maseczkę szytą w społecznej akcji wspierania służby zdrowia. – A szpula bawełnianej tasiemki w pasmanterii kosztuje już nawet 40 zł. Dlatego trzeba robić troczki. I dlatego rozkwitają pomysły na chałupnicze konstrukcje lamowników, przez które przepuszcza się materiał tak, by pasek zwijał się sam, wprost do zszycia. Ktoś zbudował lamownik z klocków Lego, ktoś używa zawleczki od puszki po piwie, ktoś inny biurowego spinacza.
Olga maseczki szyje od połowy marca, gdy zaczęło stawać się jasne, że koronawirus nie zastosuje wobec Polski taryfy ulgowej. Jej mama pracuje jako pielęgniarka na OIOM, temat wiecznych braków w służbie zdrowia w rodzinie jest żywy. Olga, w normalnym życiu anglistka i renowatorka mebli, przez ten drugi fach kiedyś nauczyła się szycia. Jako że maseczki ze sklepów wyparowały w oka mgnieniu, najpierw obszyła najbliższych. Potem zobaczyła na Facebooku ogłoszenie o ogólnopolskiej akcji „Polskie krawcowe uszyją maseczki ochronne dla służby zdrowia”. Dołączyła do warszawskiej podgrupy.
W akcji i poza akcją szyją też Kraków i Łódź, Szczecin i Bochnia, Chrzanów, Łączna, Świdnica, Dąbrówka Dolna, Domaradzka Kuźnia, małopolskie Wołowice i setki innych wsi.
W Wołowicach zaczęło się od Agnieszki Górki. Agnieszka od kilku lat pracuje w przedszkolu, ale też zna życie służby zdrowia, bo kiedyś była pielęgniarką. Kontaktu z dawnymi koleżankami nie straciła.