Na ulicach Kairu polała się krew. W środę nad ranem egipskie siły rozpoczęły szturm na dwa obozy zwolenników obalonego prezydenta Morsiego w Kairze. Buldożery i ciężki sprzęt wjechały w worki z piaskiem i prowizoryczne barykady rozstawione wokół namiotowisk w okolicach meczetu Rabaa al-Adawija i placu al-Nahda, w pobliżu kampusu uniwersyteckiego. Atak przyniósł co najmniej 525 ofiar, w tym nie żyje ponad 40 policjantów, którzy uczestniczyli w pacyfikacji. Świadkowie mówią o strzałach w kierunku protestujących.
Egipskie władze poinformowały, że aresztowano także kilku liderów Bractwa. Środowa operacja podgrzała też atmosferę w innych częściach Egiptu, gdzie doszło do kolejnych protestów i zamieszek. Władze wprowadziły na miesiąc stan wyjątkowy. Wiceprezydent Egiptu Mohamed ElBaradei, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, w reakcji na krwawe stłumienie demonstrantów podał się do dymisji - "Nie mogę ponosić odpowiedzialności za choćby jedną kroplę krwi" - napisał w liście do tymczasowego prezydenta.
Egipskie władze poinformowały, że aresztowano także kilku liderów Bractwa. Środowa operacja podgrzała też atmosferę w innych częściach Egiptu, gdzie doszło do kolejnych protestów i zamieszek. Władze wprowadziły na miesiąc stan wyjątkowy. Wiceprezydent Egiptu Mohamed ElBaradei, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, w reakcji na krwawe stłumienie demonstrantów podał się do dymisji - "Nie mogę ponosić odpowiedzialności za choćby jedną kroplę krwi" - napisał w liście do tymczasowego prezydenta.