Ludzka skłonność do tworzenia silnie emocjonalnie ze sobą związanych par ma, jak się wydaje, wiele ewolucyjnych precedensów wśród gatunków o dłuższej niż ludzka historii. Przykładem mogą być liczne gatunki ptaków tworzących trwałe „małżeństwa”. O charakterze ich wzajemnej miłości wiemy niewiele, bo nie piszą wierszy, lecz wszystkie zewnętrzne objawy na taką więź wskazują. To podobieństwo do człowieka nie jest przypadkowe – tak u ptaków, jak i u ludzi w rozwoju każdego osobnika występuje okres całkowitej bezradności po opuszczeniu organizmu matki. U ptaków takie stadium pozaustrojowego rozwoju to inkubacja jaj, zaś u człowieka okres niemowlęctwa. W tym czasie – a u człowieka ulegał on stopniowo przedłużeniu, by sięgnąć czasem lat dwudziestu – niedojrzałe potomstwo wymaga opieki więcej niż jednego z rodziców i dlatego natura (czyli ewolucja) wyposażyła nas w zdolność do tworzenia emocjonalnych więzi z naszymi seksualnymi partnerami. Był to sposób na nakłonienie ojca, by przynajmniej przez parę lat pozostał w domu i pomagał w wychowaniu dzieci.
Dlaczego ludzki noworodek jest – w porównaniu np. z młodymi szympansiątkami – tak długo i tak kompletnie niezdolny do samodzielnego życia? Przyczyną jest nasza duża głowa. Kiedy w ostatnim stadium naszej gatunkowej ewolucji zaczęliśmy się coraz bardziej różnić od najbliższych naczelnych (szympansów, bonobo czy goryli), najważniejszą z tych różnic był niezwykle szybki wzrost rozmiarów mózgu. Ponieważ wraz ze wzrostem wielkości głowy noworodka nie nastąpiło poszerzenie kanału rodnego kobiety, ludzkie dzieci musiały rodzić się coraz bardziej niedojrzałe.